Spocznij
On jest, ale krzyki są niepotrzebne, zupełnie
Już?
W mieście niemych krzyków
Z dala od uchronnej przed złem równowagi
Stojąc pośród wszelakich przebłysków nadziei
To one, mój drogi to one
Gnają, pędzą i plączą się przez opuszki lichych sukcesów
Fiasko powidoku rodzi garść omyłkowych blichtrów
Czy wydumanej, a wróg miłości
To one, mój drogi to one
W świecie nieubłaganych świstków
Z dala od wyrzeczeń
Bliskość przybiera postać monotonii
Biegniesz ku kropli potu na ciele
By triumf należał do Ciebie
A to do nich, mój drogi, oj do nich
Modlisz się rano, w południe, wieczorem
A najszczerzej w pełnym pogłosu kościele
Oddajesz i bierzesz, pożyczasz, wydajesz
A najchętniej - przyjmujesz przelewem
W kraju, gdzie bieda to wyznacznik zuchwały, odwagi
I najlepiej to jeszcze nazwać ich wszystkich, ach! niech będzie, bohaterem
Nad wyraz podkreślę, bogatym zabrać
I nawet wciągnąć ich ostatnią kreskę
A reszty nie trzeba
Tak samo jak drążyć, tej jakże kąśliwej ironii
To one, mój drogi to one
Piękne, zdradliwe, mnóstwo i niewiele
Pieniążki, mój drogi, pieniążki